Wizyta w restauracji Ed Red to jeden z moich celów noworocznej wizyty w Krakowie. Zachęcony renomą Pana Adama Chrząstowskiego, którego kiedyś miałem okazję poznać, jak był szefem kuchni w restauracji Kurta Schellera w Hotelu Rialto oraz artykułem w Food and Friends opowiadającym o jego steakhouse w Krakowie i specjalnej, sezonowanej wołowinie pojawiłem się w noworoczne popołudnie w rzeczonym lokalu.
Ta wizyta potwierdziła dobitnie teorię, że ludzie nie chodzą do restauracji tylko po to, żeby się najeść. Na wizytę w restauracji składa się jedzenie, jego smak, ale także obsługa, atmosfera i ogólne wrażenie dobrze spędzonego czasu. Niestety moja relacja ma wadę techniczną – awarię zaliczyła bateria w moim aparacie, w związku z czym nie będzie moich zdjęć, tylko te z artykułu w Food and Friends. Na szczęście rzeczywistość nie różni się bardzo, a nawet bym powiedział jest korzystniejsza.
Wygląd
Wystrój jest prosty. W stylu knajpy. Proste, drewniane krzesła, drewniana podłoga, drewniane stoły, brak obrusów, ale ładne serwetki z wszywką z logo. Proste sztućce, a na suficie metalowe lampy i kable w stylu starej fabryki. Na ścianach boazeria, częściowo pomalowana na wyblakłe kolory. Całość sprawia dobre, spójne wrażenie, z małymi wyjątkami… o ile ściany, meble są nowe i zrobione na „starą knajpę” to podłoga jest rzeczywiście stara i zniszczona, a ramy okienne nie dość, że stare to pokryte wieloletnim brudem. Myślę, że to kwestia czasu, kiedy to doczyszczą… Ja akurat siedziałem przy oknie i na ten czarny smalec na oknie musiałem patrzeć…
Obsługa
Lokal był zapełniony w ok 3/4. Lokal jest średniej wielkości. Było kilkoro kelnerów. W zasadzie obsługa była ok, chociaż na przyjęcie zamówienia musiałem trochę poczekać. Miałem nieszczęście zamówić przystawkę, która siedzi w piecu 20 minut, co przekłada się na całościowy czas oczekiwania 35 minut, o czy mnie nie uprzedzono. Jak już straciłem cierpliwość i poszukałem obsługi to moje danie było wydawane. Pan, do którego się zwróciłem z pytaniem kiedy mam szanse na przystawkę okazał się (chyba) szefem sali i był zorientowany co zamówiłem i w jakim jest stadium przygotowania. Potem było już szybko i dobrze, pan szef doglądał czy wszystko jest w porządku.
Generalnie – nie jest to lokal dla wilczo głodnych , trzeba się uzbroić w cierpliwość – widać to było tez po sąsiednich stolikach.
Atmosfera
Takiego rozdziału jeszcze nie było w moich recenzjach, ale tym razem musi się zdarzyć, bo to część przeżycia restauracyjnego. W mojej części restauracji (sali) było 5 stolików. Przy jednym z nich siedziało sześcioosobowe towarzystwo (na oko w wieku 25-35) mające zapewne dogrywkę z Sylwestra. Pełne zamówienie, wszystkie dania z deserem, butelka wódki w wiaderku z chłodzeniem, zostawili pewnie ponad 1000 zł. Całość imprezy się rozkręcała, więc zwiększała się ilość decybeli wydobywających się ze stolika oraz słów k***a, co powodowało średnią atmosferę w sali. Jeśli sobie wyobrazicie półgodzinne oczekiwanie na przystawkę właśnie w takim towarzystwie i z brakiem innego zajęcia to oznacza to dość ciężki czas. Tylko dzięki temu, że przejechałem 400 km, żeby tego zdegustować oraz już zamówiłem jakoś tam wysiedziałem. Pani (sympatyczna) kelnerka, która ich obsługiwała niejako włączała się do tego rozbawionego nastroju i nic nie zapowiadało, że jej krótkie wizyty coś zmienią (i tak tez było).
W pewnym momencie przyszła para, która zasiadła do stolika obok, ale po kilku minutach przeniosła się do sąsiedniej sali. Trójka Czechów (albo jeden Słowak i dwoje Czechów) była dzielna (może wszystkiego nie rozumieli) i wytrzymała cały posiłek (mimo, że nie było ani pizzy ani kotleta, ani Żywca).
Kulminacją tego całego zamieszania była para, której wypadło usiąść tuż obok tego towarzystwa – zostali uprzedzeni przez jednego z panów, że będzie ciężko, bo oni się tu bawią i lecą takie teksty, że… Wyjście z sytuacji się znalazło – taką akcje pierwszy raz w życiu widziałem na oczy – szef sali z kelnerką przenieśli mały stolik dla tej pary do drugiej sali…
Reasumując – nie było łatwo, ale pewien poziom został zachowany. Oprócz głośności padały tylko k***y, a nie żadne inne słowa, panowie nazywali się gamoniami… Całość bardzo krakowsko i kulturalnie, taki lokalny folklor.
Jedzenie
Wreszcie zacznijmy główny punkt programu…
Przystawka
Pieczone kości szpikowe z ziołową salsą i tostami z żytniego chleba (14 PLN)
Pierwszy raz w życiu jadłem szpik, można mieć pewne opory przed tym , ale warto było. Wołowe kości pocięte w plastry, pieczone, do tego grzanki z chleba i pesto z kaparów oliwki i pietruszki i orzechów włoskich. Podane z łyżeczka, która wyjadałem szpik, o konsystencji lekko galaretowatej i tłustym smaku, skontrastowany z słonawym pesto.
Danie główne
Antrykot (47 PLN, na wagę), korzenne warzywa z pieca (9 PLN), buraczki zasmażane z czerwonym winem (7 PLN)
Stek zamawia się na wagę (min. 200g). Sezonowane mięso, dobrze wysmażone, czego można chcieć więcej… Ale było więcej – dodatkiem były sosy – jeden jest w cenie, drugi zamówiłem (4,5 PLN). Sos demi-glace, który używałem do mięsa był klasycznym, o pieczeniowym smaku, nie za słonym, w sam raz do wzbogacenia smaku steka, drugi to bernaise- lekki, ciepły, puszysty, pachnący estragonem, w którym maczałem pieczone, młode warzywa. Warzywa te (pietruszka, marchew, seler, czerwona cebula, listki brukselki), były świetnym uzupełnieniem, chociaż wahałem się między domowymi frytkami podawanymi w miseczkach i o bardzo apetycznym wyglądzie. Drugim dodatkiem były buraczki ,które uznaję za wypadek przy pracy – grubo tarkowane, bez specjalnego smaku (a temu warzywu trzeba nadać kierunek smakowy), w zasadzie dominującym tonem był ziemisty smak, który oryginalnie buraki mają… słowem porażka.
Całość była podawana na drewnianej desce z dodatkiem srogiego noża typu 'Rambo’ , na życzenie doprawiana świeżo mielonym, czarnym pieprzem oraz bardzo ładną, gruboziarnistą solą (w zasadzie wielkimi, cienkimi płatkami soli).
Do dań popijałem pilznera z beczki – browar Miłosław, więc mała patriotyczna, wielkopolska nuta.
Reasumując
Warto. Na pewno pojawiłbym się tam (niezbyt głodny) jeszcze raz, żeby spróbować frytek i innych dań. Widać, że restauracja ma ambicje na oryginalne, ale proste jedzenie. Trzeba się przygotować na czekanie, być może na pełna salę. Przyjemnym zaskoczeniem był dla mnie 10% rabat, który pojawił się na rachunku bez uprzedzenia, nie gwarantuję, że będzie na Waszym, bo powód jego pojawienia się nie jest dla mnie jasny, aczkolwiek przyjemny. Są pewne niedociągnięcia w kwestii sali, ale mam nadzieję, że to zostanie z czasem uzupełnione, całość wypada pozytywnie. Napiwek zostawiłem 🙂