Sopot może zaliczyć to miejsce do swych atrakcji, bo zespół restauracji przygotowywał potrawy na stół prezydenta Komorowskiego, ale jak tam mi smakowało…? Tym razem korzystając z pobytu nad morzem wybrałem się do znanego baru/restauracji Bulaj. Znanego, bo czytałem w czasopismach kulinarnych na temat finezji szefa kuchni. Od dawna nie było mi tak trudno wyrazić swojego zdania na temat jakiegoś lokalu. Właściwie co do wszystkich elementów moje uczucia są mieszane.
Wystrój i obsługa
Wystrój jest prosty i nawiązujący do nazwy oraz widoku, którego może pozazdrościć wiele lokali – plaża i morskie fale. Nie nazwałbym tego morską restauracją, ale raczej barem czy bistro. Mało tam autentycznych morskich/statkowych gadżetów, nie zauważyłem też (ale być może za mało się rozglądałem) tytułowego bulaju, o który na wybrzeżu chyba nie tak trudno. Nie pracował tam raczej dekorator wnętrz, a jeśli już to taki, którego bym osobiście nie zatrudnił. Ze względu na porę roku obecny był tez stroik świąteczny z kompozycją figuralną, która pasowała do reszty jak… ryba do roweru…
Niemniej jednak było czysto i schludnie. W sezonie zdaje się czynny jest też namiot na dworze.
Obsługa
Zawitałem do lokalu o nietypowej porze- pół godziny po otwarciu. Obsługa po krótkim powitaniu zajęła się swoimi czynnościami, w tym wkładaniem menu do kart, ale po jakiś 5-10 min ktoś do mnie podszedł. Atmosfera panująca w lokalu jest pierw
szym z moich mieszanych wrażeń. Moja wizyta była na luzie, nie spieszyło mi sie za bardzo, było to nieformalne… Załoga na sali była zajęta swoimi sprawami i swobodną rozmową. Z jednej strony to fajnie, w takim barze słuchać różnych rzeczy czuć sie prawie jak jeden z nich, z drugiej strony… to nie jest styl restauracji, gdzie obsługa jest skupiona na kliencie i jego potrzebach. Ciekaw jestem jak to wygląda po południu,kiedy przychodzą goście na poważny obiad. Tego dnia był już ustawiony stół na 8 osób i przyjęto przy mnie jeszcze rezerwację na 6.
Nie wiem zatem, czy jest to bar, gdzie się wpada na coś do jedzenia przy plaży,czy też wykwintna restauracja (sądząc po menu i cenach). Jest jakby niezdecydowanie i rozdźwięk. Kiedyś w radiowej Trójce był taki pomysł-co innego widzisz, co innego słyszysz. I tu jakby to było zastosowane.
Jedzenie
zupa
Coż można zamówić w barze na plaży jak nie zupę rybną. Upatrzyłem sobie już w domu rybną soljankę (12 zł). Zupa, z towarzyszeniem dwóch rodzajów pieczywa przybyła na stół po około 10 minutach. Miała czerwonawy kolor, pływały w niej listki tymianku i miała piękny, rybny zapach. Ale tu obiecujące wrażenia się kończą. Zupa zawierała warzywa, w tym ogórki kiszone, kawałki ryby (trudno stwierdzić czy więcej niż jeden rodzaj). Niestety była nijaka w smaku. Nie była słono-kwaśna, jak można by się po soljance spodziewać, nie była też mocno rybna. Po dosoleniu i popieprzeniu stał się trochę bardziej wyrazista, ale mimo wszystko smakowała jakby kucharz nie mógł się zdecydować jaki jej smak nadać. Nie dojadłem do końca, to nie moje rewiry smakowe…
przystawka
Zamiast głównego dania zamówiłem przystawkę (w cenie dania głównego) mając na uwadzę wczesną porę i żołądek sponiewierany świątecznymi perypetiami. Moją przystawką był holenderski matjas z plackami ziemniaczanymi. To danie -dla odmiany – było dobre. Placuszki były miniaturowe i letnie i towarzyszyła im sałatka porowo-jabłkowo-śmietanowa (przepraszam szefa kuchni, jeśli coś pominąłem). Sam matjas był niewiarygodnie dobry. Śledź solony,wymoczony, przekrojony wzdłuż, do ogona, gruby na centymetr, tłusty i o konsystencji smarownej wręcz. Takie specjały trudno upolować w polskich sklepach. Wszystko razem pasowało do siebie – słodko-kwaśna sałatka, placki i lekko słony i tłusty śledź. Nie wiem czy to jest warte tej ceny (24zł),ale jeśli nie próbowaliście takich śledzi to warto się skusić.
Reasumujac
Moje wrażenia są mieszane. Wynikają zarówno z tego co zobaczyłem w tym lokalu,jak i z tego co w nim zjadłem. Patrząc na dość ambitną kartę i dużą półkę (i lodówkę) z winami widać, że to poważny lokal (była tez ciekawa lodówka z deserami… natomiast herbata,którą dostałem niebezpiecznie przypominała wyrób herbatopodobny typu Saga lub Tetley…). Nie bez wahania, ale poszedłbym tam raz jeszcze na jakieś danie główne i deser. Widać, że lokal ma gości, co być może jest tez zasługą jego położenia na plaży, ale serwowanie w Pałacu Prezydenckim tez się nie wzięło znikąd…
Idźcie sami i spróbujcie.