Z propozycji restaurant week w tym roku wybrałem jedną – restaurację 3 kolory na ul. Wiankowej 3 w Poznaniu (pomijając „przedpremierową” wizytę w MOMO). Restauracja mieści się nad Maltą, w budynku przy trybunach na mecie. Wybierałem się tam od jakiegoś czasu, ponieważ restauracja uczestniczy w różnych kulinarnych wydarzeniach, ale do tej pory nie było mi po drodze. Restauracja ma nowoczesne wnętrze, w tym kącik zabaw dla dzieci. W głośnikach spokojna, popularna muzyka (standardy Roda Stewarta, Sting). Pomimo, że nie miałem rezerwacji nie było problemu ze zjedzeniem okazyjnego menu.
Obsługa
Obsługa była naprawdę sprawna, uprzejma, zainteresowana klientem. Kelner znał też zawartość dania, chociaż przyznaję, że przesadnie nie męczyłem go pytaniami. Na przystawkę czekałem dość długo – ok 25 minut. Może to było spowodowane tym, że w międzyczasie przyszedł czteroosobowy stolik na to samo menu. Kuchnia wydała razem dla nich i dla mnie. Tak czy owak jesli tyle się czeka to by się przydało jakieś skromne czekadełko – może ciabatta, sól, oliwa i parę oliwek…
Przystawka
Pierogi z wielkopolską gęsią, kurki, suszona śliwka, oliwa gryczana
Ładne pierogi, ulepione za pomocą foremki, ciasto średnio grube, sprężyste. Najważniejsze jednak jest całościowe wrażenie. Nadzienie było bardzo dobre. Pieczona gęś, żadne gotowane, zmielone mięso. Nie ma żadnej wątpliwości w smaku że to gęś/kaczka. Do tego gęsty sos z kurkami – intensywny grzybów smak. Z wyczuciem śliwki było trochę gorzej, oliwa w roli ozdobnej. Ładnie podane.
Danie główne
Długo pieczone luzowane żeberko, ciemny sos rozmarynowy, domowe kopytka, glazurowane buraki
Poprawna, prawdziwa polska kuchnia. Mięciutkie kopytka, czy jak tu mówią – szagówki, mięciutkie żeberka rozpływające się w ustach, gęsty, pieczeniowy sos. Rozmarynu akurat nie wyczułem, ale pieczeniowość bardzo esencjonalna. Smaczne buraki, nie przesuszone, bez żadnego ziemistego posmaku. Solidny, tradycyjny obiadek :).
Deser
Tarta śliwkowa, lody z suszonej śliwki, creme anglaise
Ładnie skomponowana tarta – kruchy spód, na wierzchu świeże śliwki- kwaskowe, przykryte pianką z białek nadającą ładny wygląd, bardziej niż smak (nie przesadnie słodką). Dodatkiem był creme anglaise o ładnym zapachu prawdziwej wanilii, którą było w nim widać. Najsłabszym elementem była gałka domowych lodów śliwkowych. Można było wyczuć śliwkę, ale było nijakie w smaku-ani słodkie, ani kwaśne, ani pikantne. Kelner wyjaśniał, że być może ta partia jest mniej udana.
Całym obiadem, pomimo niezbyt dużych porcji (przepraszam – deser był bardzo duży) najadłem się po uszy. Widać solidne rzemiosło kucharskie. Może bez ekstrawagancji, ale z wyczuciem smaków. Miałem problemy z wyczuciem niektórych zapowiadanych nut (rozmaryn, śliwka) – może to kwestia zachowania się składników w obróbce termicznej, albo kwestia… sprawdzania poszczególnych partii gotowanych dań. Reasumując – wybrałbym sie tam na dania kuchni polskiej. Restauracja ma menu skierowane w stronę Italii, myślę, że wyczucie smaku pozostaje.