Culinary fest – Poznań restaurant week to wydarzenie, które odbyło się po raz trzeci i dobrze pokazuje rozwój kulinarnej mapy Poznania. Cieszy, że znalazło się tyle restauracji, które zechciały popisać się menu degustacyjnym i jednocześnie zareklamować. Dania były w przystępnej cenie (15 PLN za dwa dania), co pozwalało na wybranie się do kilku lokali. Żałuję tylko, że większość tego tygodnia nie było mnie w Poznaniu – zaległości starałem się odrobić w ostatnią niedzielę.
Konfitura, Poznań, św. Marcin 24, Galeria MM
Restauracja ma szczęście się mieścić w tym pięknym budynku, którego nikt nie odwiedza. Mówię to bez ironii – naprawdę mi się podoba, lubię nowoczesną architekturę i uważam, że jest świetny i dobrze pasuje do otoczenia. Ale… po co komu kolejna galeria handlowa… zwłaszcza w tym miejscu. Do restauracji nie jest łatwo trafić. Najpierw pojechałem schodami na 3. piętro- tam się mieści większość lokali. Potem jednak doczytałem się, że to jest pierwsze piętro. Na tym piętrze są sklepy i… kącik ze stolikami, bez szyldu czy opisu. Byłem trochę głodny i bardzo chciałem to trafiłem… Na temat poruszania się po galerii MM, logiki wind i schodów i wyjść na różnych poziomach kiedyś ktoś zrobi pracę magisterską z usability…
Swoją drogą sympatyczna nazwa. Dziś również widziałem w Poznaniu lokal, który się nazywa… mamałyga. Serio…
Lokal ma przyjemny design, dużo światła, a kuchnia jest odsłonięta szybami i można zobaczyć zmagania szefa i pomocników. A także podziękować mu podniesionym kciukiem :). Moim przedmiotem zainteresowania był chłodnik porzeczkowo-gruszkowy z niespodzianką. Owocowy chłodnik, orzeźwiający – czerwona porzeczka i mus gruszkowy z drobnymi kosteczkami niebieskiego, pleśniowego sera. Bardzo przyjemna rzecz na ciepłą pogodę. Fajna fantazja słodko-kwaśno-pikantna.
Drugą częścią degustacji było carpaccio z polędwicy jelenia, której towarzyszyły gruszki marynowane w różnych rodzajach wina, konfitura z czereśni i kozie sery łomnickie. Polędwica była delikatna w smaku i tonu nadawały w zasadzie gruszki oraz pieprz na końcu. Ciekawe i bardzo ładne wizualnie połączenie, dodatkowo ozdobione grzanką i bratkami oraz grubą solą. Wyrafinowana przekąska świadcząca o fantazji szefa. Sery były pyszne.
Wyrazy uznania dla kelnerki, która była dobrze zorientowana w zawartości tego skomplikowanego dania. Wrócę do tej restauracji na obiad. Karta jest mało wymyślna (ale jak się jest w centrum handlowym to i tak jest nieźle…), moją szczególną uwagę zwróciły steki oraz burgery m.in. z jagnięciną, wszystko w bardzo fajnych, wręcz rewelacyjnych cenach.
Lipiec 2015
Odwiedziłem dziś po południu restaurację Konfitura, ponieważ byłem w pobliżu. Galeria MM nie jest udaną inwestycją. Centrum miasta, mało ludzi. W restauracji był 1 gość. Niestety dań lunchowych już nie było (w każdym razie mi nie zaproponowano, wydawane są tylko do końca zapasu danego dnia, a była godzina 17.30). Z olbrzymiej tablicy dań sezonowych ze szparagami też nic nie było, bo… sezon na szparagi minął (a tablica została). Musiałem zatem skorzystac ze standardowego menu. Większość to steki. Akurat nie miałem ochoty, więc skusiłem się na burger jagnięcy. Do tego domowa lemoniada z mango (duży wybór, ale dostępne tylko dwie). Czekałem ok 10-15 min, dostałem.. lemoniadę cytrynową (=woda z sokiem z cytryny…). Strach pomyśleć co by było, gdyby było 15 gości…
Sam burger … kotlet był dobry, dobrze wypieczony, średnio przyprawiony. Do tego była sałata i troszkę rukoli. Calości towarzyszył sos jogurtowy (miał być ziołowo-miętowy, w praktyce tej mięty nie było, za to była ciekawa nuta jakby musztardy) oraz ser a’la feta owczy (gładki i słony). Całość była.. średnia – za słona (ser!), mało rześka (brak mięty). Dużo ciekawsze są te potrawy lunchowe i różne okolicznościowe pomysły – spójrzcie na ich stronę na FB. Ciąglę wierzę w tę restaurację, ale trochę czasu minie zanim tam się pojawię…
Restauracja Hotel nh Poznań, ul. św. Marcin 67
Ta elegancka, utrzymana w nowoczesnym stylu restauracja jest pogrążona w nastrojowym świetle i… nieco pusta. Miła i obeznana w menu pani kelnerka szybko dostarczyła menu i przyjęła zamówienie. W ramach degustacji restauracja nh dostarczyła zupę migdałowo-cytrynową z sorbetem z zielonej pietruszki.
Ładnie podana zupa była lekka i świeża, choć wcale nie kwaśna. Migdały dało się wyczuć w postaci zmielonego dodatku, a całość miała ładny balans słodko-kwaskowy. Zupa była przyprawiona syropem cukrowym z dodatkiem bazylii, a całość dopełniał sorbet z natki pietruszki, który powoli się rozpuszczając dodawał trzeci smak. Fajna propozycja na lato.
Drugie danie ładnie rozplanowane na kwadratowym talerzu to rostbef pieczony z pieprzem i anyżem z dodatkiem puree z bobu i kopru oraz galaretki (galartu) z ogonów wołowych. Pięknie podane z dodatkiem kwiatów i plastrów warzyw (przepraszam za jakość zdjęcia, ale już natychmiast to chciałem zjeść…). Jak dla mnie- rewelacja. Co prawda dodatek anyżu do pieczeni jest kontrowersyjny (wiele osób nie lubi), ale nie dominował on w daniu i sprawiał, że było ciekawsze. Ponadto grubo zmielony pieprz dawał tak pikantny finisz, że danie było dużo bogatsze niż wydawało się na pierwszy rzut… języka 🙂 Galart z ogonów poza pięknym wyglądem miał czysty posmak wołowiny, piękna sprawa. Ja bym jeszcze dodał delikatny komponent kwasowy i byłby ideał. Puree z bobu wylizałem 😉
Restauracja zaznaczona do odwiedzenia. Co prawda to wyższa półka cenowa, ale zanotowałem sobie dania, na które mnie stać, a są wystarczająco atrakcyjne. Do zobaczenia zatem.
Restauracja Pastela, Poznań, 23 lutego 40
To moje znajome miejsce. Po konsumpcji uciąłem sobie fantastyczną, fascynującą pogaduszkę z panią właścicielka, która opowiadała o kulinarnych tradycjach jej rodziny wywodzącej się z Galicji. Ja lubię ludzi z pasją, a ona taką ma, tak samo jak szef kuchni – Marcin. Poprzednio miałem okazje o nich pisać przy okazji warsztatów Królik i Perliczka.
Pastela tym razem zaserwowała staropolski przepis odtworzony z archiwów – zupę chlebową. Ciekawa była dyskusja na temat różnych wariantów zupy chlebowej w zależności od regionu. Ja się podzieliłem moimi doświadczeniami z przyrządzania wariacji tej zupy (Øllebrød) w Kopenhadze. Zupa podana w pysznym chlebku, odgrzanym chrupiącym i smacznym. Zupa lekko słodkawa (od ciemnego piwa), lekko gorzkawa i zaskakująco lekka. Dodatek czarnuszki w tej ilości został przez mnie oprotestowany. Podobno szef Marcin był nieobecny tego dnia… Niemniej jednak brawo za eksperymenty i próby reaktywacji staropolskich przepisów.
Drugą częścią degustacji był przepis z domu rodzinnego pani właścicielki – szaszłyki z wątróbek zaprawione miodem gryczanym, z dodatkiem suszonych śliwek, cebuli i puree jabłkowego (ozdobionego czarnuszką….)
Fajny sposób na podane wątróbek. Wilgotne, niezbyt tłuste, słodko- goryczkowe. Super przekąska.
Resturacja Szachownica, Poznań, Wroniecka 18
W tej restauracji już kiedyś byłem – za czasów jak była restauracją bretońską. Tym razem ściągnęły mnie tu dania z dodatkiem cydru i ryb. Po sprawnym obsłużeniu przez kelnera (byłem jedynym gościem…) w znośnym czasie otrzymałem czarkę zupy rybnej. Zupa była aksamitna i łagodna. W sumie smaczna, chociaż kwasu cydru i szczawiu nie sposób było wyczuć, a tego po nazwie się spodziewałem. Doprawiłem sobie ją pieprzem i oliwa i było trochę ciekawiej, ale budzi we mnie wątpliwości, czy taki miał być smak docelowy.
Przy drugim było dużo lepiej. Kawałki cielęciny z kością upieczone na miękko podane były z chipsami ze słodkich ziemniaków oraz mała tarteletką z porami i pomidorami. Do tego ładna galaretka z buraków i cydru (tym razem wyczuwalnego). Rozkosz dla oczu i podniebienia. talerz został wylizany 🙂
Hanami Sushi, Poznań, al. Marcinkowskiego 16
Nie miałem okazji do tej pory zagościć w tym lokalu. Położony w piwnicy ma swój urok. Pierwszy raz widziałem tak ładnie wykorzystane płyty OSB – zwykłe, wiórowe pomalowane tak, że wydawały się japońskimi trzcinami. W połączeniu z łukowymi, ceglanym sklepieniami… Brawo.
Ponieważ to był piąty lunch tego dnia podszedłem do tego zupełnie na luzie :). Nie jestem w stanie powiedzieć jak długo czekałem, ale było to całkiem znośne. Bulion z łososia z owocami morza i warzywami. Uff… w zasadzie -wszystko się zgadzało. W degustacyjnej miseczce był bulion. Był łosoś (ok 1 łyżki stołowej), 1 krewetka lub rak (czyli liczba mnoga w nazwie nie była uzasadniona) i warzywa pokrojone w julienne, ale ta mieszanka dawała wrażenia mieszane. Zupa była tak tłusta (i mam wrażenie, że nie był to tylko tłuszcz z łososia…), że poprosiłem o drugą miseczkę, żeby ten tłuszcz zebrać. Sam smak był naprawdę dobry, dobrze doprawiony, dużo pieprzu, potem było już przyjemnie. Pytanie tylko czy robiąc takie degustacyjne porcje nie warto zadbać o ich 100% jadalność…
Drugą częścią menu było futomaki z łososiem w tempurze ze szparagami i warzywami (cytuję za ulotką menu festiwalowe). Futomaki zawierało rzeczywiście łososia w chrupiącej tempurze. Poza tym wykryłem tam avocado, ogórka, kiszoną rzodkiew (daikon), być może zielone szparagi… Maki były podane z sosem typu chilli-mayo, który był dość bezpłciowy. Na stole stał sos sojowy, który uratował sprawę (ale nie było naczynia, do którego można by go nalać…). Generalnie – normalne, poprawne sushi. Biorąc pod uwagę, że Hanami jest restauracją z przynajmniej średniej półki cenowej spodziewałem się czegoś bardziej wymyślnego, być może w normalnym menu za normalną cenę jest ciekawiej.
Mam nadzieję, że za rok akcja zostanie powtórzona. Ja dzięki niej zobaczyłem wizytówki kilku lokali, często zaskakujące i znalazłem kilka ciekawych, gdzie nie zdążyłem się wybrać na degustację, ale może odwiedzę je zachęcony propozycjami. Gratulacje dla organizatorów i restauratorów.