Wykwintna restauracja, z dbałością o szczegóły, z lekkim mieszanym uczuciem…. Dziś miałem okazję skosztowania bardzo zachęcającej restauracji, w której na wiele dań miałem ochotę. Znalazłem ją dość przypadkowo w internecie szukając miejsca na służbowe spotkanie..
Przede wszystkim trzeba powiedzieć,że na talerzu jest widoczna dbałość o surowiec, wykonanie, szczegóły, wygląd. Jest naprawdę pięknie.
http://www.papavero.poznan.pl
Wystrój
Trudno mi zrozumieć koncepcję restauracji. Po nazwie i trochę wystroju wydaje się,że to włoska- ale zarówno wygląd, jak i karta jest niezbyt włoska…
Lokal ma wystrój w stylu włoskim (nie jest to niespodzianką…), ale bez przeładowania. Nie jest to ten stopień „włoskości” co w Alexandrze… (cudzysłów nieprzypadkowy). Trochę wiejsko, trochę sielsko,ale szczerze mówiąc… lekko kiczowato. Może na moje wrażenie miały wpływ walentynkowe słodko-sercowe ozdoby. Generalnie ciężko tam znaleźć np. autentyczne włoskie artefakty…
Muzyka – standardy w stylu Sinatry… to chyba nie z Italii? Konia z rzędem temu, kto się w tym połapie.
Obsługa
Obsługiwało dwóch kelnerów, generalnie dobrze poinformowanych i potrafiących doradzić. Byłem w restauracji 3 godziny. Przez ten czas przewinęło się w sumie 10 gości… Od mojego przyjścia i podania karty upłynęło 15 min,w których nic się nie stało oprócz podania herbaty… ale jak już zaczepiłem kelnera to przyjął zamówienie. Pod koniec też trzeba było ścigać pana, żeby zapłacić. Poza tym nie można się przyczepić. Po zamówieniu digestifu, którego okazało się nie być dostałem inny – na koszt firmy (pierwszy raz kosztowałem Fernet-Branca, który widziałem wiele razy,ale jakoś mnie nie kusiło spróbować – polecam !!) . W sumie – aspiracje kuchni nie do końca zgadzają się z wystrojem i czujnością obsługi…
Jedzenie
Czekadełko
Miniaturowe bułeczki, ciepłe, do tego masło ziołowo-czosnkowe i smalec. Całkiem przyzwoite.
Przystawka
Tradycyjny befsztyk tatarski z polędwicy wołowej z ogórkiem, cebulą, marynowanymi pieczarkami i filetami anchois
Całe wieki nie jadłem tatara. Ostatnio jak zobaczyłem polędwice wołową w sklepie to nie dość,że nie była zbyt świeża to kosztowała 97 zł/kg… Nadarzyła się zatem okazja. Świeża (mam nadzieję) polędwica, zmielona w maszynce, do tego żółtko, ładnie ułożone anchovies, na tym czarna oliwka, pięknie, drobniutko posiekany ogórek i cebula. Wszystko ułożone w formę gwiazdy z towarzyszeniem papryki czerwonej i marynowanych pieczarek. Zdobione natką pietruszki i gałązkami tymianku. Bardzo efektownie wygląda. Na życzenie podają maggi. Naprawdę miło popatrzeć.
Jeśli chodzi o smak to cóż… surowe mięso jest w smaku neutralne. Z dodatków najbardziej smakował mi ogórek, reszta była OK, z wyjątkiem cebuli – była piekielnie ostra w smaku, więc była jedyną rzeczą,,która została na talerzu. Na plus trzeba dodać,że czekadełko nie zostało sprzątnięte aż do deseru, więc można było sobie dołączyć je do przystawki. Moi koledzy jedli wątróbkę, która wyglądała bajecznie – na żółtych talerzach…
Danie główne
Pieczony filet z gęsi macerowany Guinnessem i ziołami, podany z ciepłą sałatką ziemniaczaną skrapianą dipem na bazie piwa typu lager
Jak przy takim opisie nie pobudzić wyobraźni…
Znowu pięknie podane danie. Dip w małej kokilce. Tu przychodzi to mieszane uczucie, o którym pisałem na początku. Guiness trudno było wyczuć, chyba,że w kolorze -więc… chyba stracone pieniądze restauratora. Gęsia pierś była apetycznie wypieczona, włókna trochę ciężko się kroiły, ale powiedzmy że to normalne, Piękny kolor. W smaku… bez wyrazu, jakby zabrakło przypraw, nawet pieprzu. Sałatka ziemniaczana to ciekawy pomysł – ładnie posiekany szczypiorek. W stylu niemieckim, tyle że ziemniaki grubiej pokrojone. Ale w smaku… to nie był niemiecki vinegret, w zasadzie było tylko czuć ogórki konserwowe. Szkoda. Nie wyczuwam jaki jest pomysł na to danie. Najlepszy z tego wszystkiego był „dip”, sos właściwie- z delikatnym,ale wyraźnym smakiem. Moi koledzy jedli typowo poznańską kaczkę z pyzami i modrą kapustą. Wyglądała pięknie, było to prawie pół kaczki….
Pieczony filet z gęsi macerowany Guinnessem
Deser
Creme brulee
Ups! w internetowym menu jest literówka :). Tym razem oprócz pięknego wyglądu również cudowny smak i konsystencja. Karmel na wierzchu, pod spodem waniliowy, półpłynny krem (co nie zawsze się udaje…). Nic dodać nic ująć. Dodatki na talerzu : filecik z pomarańczy, melon i grapefruit wraz z malinowym coulis do smaku wiele nie wnoszą,ale zdobią. Brawa dla Pana Sebastiana Kaczmarka.
Creme brulee
Podsumowując…
Do kompletu wrażeń należy dodać, że piliśmy włoskie, absolutnie zjawiskowe wino- delikatne, wyważone, wytrawne, a jednocześnie nie zakłócające delikatnego smaku potraw. Obiecuję dowiedzieć się jak się nazywało, bowiem nie ma zdaje się go w internetowej karcie win. Na koniec „od firmy: zaserwowano nam własnej roboty limoncello – cytrynowo-limonkowe. Pomimo, że przypadło nam średnio do gustu- było zbyt słodkie – to godna pochwalenia inicjatywa- podawanie własnych nalewek… brawo Panie Sebastianie.
Lokal z wyższej półki cenowej. Spokojnie można zaprosić tam gości, choć ja bym lepiej czuł się w wystroju,który dorównuje działom sztuki, które są na talerzu. Zawartość menu i przede wszystkim sposób podania robi wrażenie. Jeśli chodzi o smak … to nie mam jednoznacznego zdania- moim zdaniem wygląd przewyższa smak. Niemniej jednak intryguje mnie nadal łosoś zawijany w nori (kiedyś próbowałem to zrobić sam i mi nie wyszło…), polędwica z foie gras i sarnina… Mam nadzieję tam zawitać, żeby spróbować innych pozycji menu. Wtedy uzupełnię tę recenzję o inne wrażenia…
Like this:
Like Loading...