Restauracja Munja Warszawa ul. Grzybowska 43

Restauracja Munja ( Warszawa, ul. Grzybowska 43 ) to miejsce, gdzie można zjeść autentyczną kuchnię bałkańską na wysokim poziomie. Jest tworzona przez czarnogórską rodzinę i jej polskich przyjaciół. Należy do średniej półki cenowej. Ja wyszedłem z rachunkiem 89 zł.

Recenzja – maj 2019

Restauracja ma otwartą kuchnię (przynajmniej częściowo), w tym grill z prawdziwym ogniem. Ogień pali się też na zewnątrz lokalu zapraszając na ucztę. Żywy ogień ma w sobie coś magicznego, co nie pozwala przejść obojętnie obok lokalu. Munja oznacza po serbsko-chorwacku piorun.

Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43

W kuchni widziałem w akcji 7 kucharzy, co zapowiada sprawną obsługę przy większym wypełnieniu sali. A propos – jesli wybieracie się wieczorem – warto zarezerwować stolik. Ja się dostałem tylko dzięki temu, że była godzina 17 – widziałem, że stoliki sa porezerwowane prawie w całości (a był to czwartek).

Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43

Miło było patrzeć na organizację pracy kucharzy – była osoba zawiadująca, sterująca np. przyspieszaniem niektórych zamówień jeśli klient był gotowy – pełen profesjonalizm. Kucharze byli sprawni i szybcy. W Poznaniu jest jedna mała restauracja/bar, która mnie zniechęca, bo jak widzę jak są przyjmowane zlecenia i jak porusza się kucharka dostaje natychmiast skoku ciśnienia i muszę wyjść.

Restauracja nie oferuje czekadełka, ale dania otrzymałem szybko.

Zupa rybna

Trudno było się na to nie skusić (w karcie są tylko dwie zupy). Lubię rybną i na dodatek Bałkany słyną z dań z owoców morza i ryb. Zupa była bardzo intensywna w smaku – pochodzącym od ryby (dorsz, łosoś), ale też małży i ośmiornicy, których było całkiem sporo w tej dużej misce. Dużo było też warzyw, trochę pomidorów i pikantnej papryki. Do tego genialny plaster bagietki podpieczony na ogniu. Zjadłbym takich 5 🙂

Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 - zupa rybna
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 – zupa rybna

Gurmanska pljeskawica

Bałkańska klasyka w dużym zestawie. To wielki (ok. 15 cm średnicy) kotlet mielony z wołowiny, boczku i sera wędzonego zgrillowany na ogniu. W środku soczysty, pełen dymnego smaku. Lekko pikantny i z posmakiem różnych ziół. Do tego podają smaczny ajvar i kajmak (nie, nie skondensowane mleko tylko słony ser biały o konsystencji kremu). Warto spróbować obu dodatków.

Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 - Gurmanska Pljeskavica
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 – Gurmanska Pljeskavica – zestaw
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 - pljeskavica - widać ser i boczek
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 – pljeskavica – widać ser i boczek

Kotlet leży na placku – czyli to jakby „pół-hamburger” – jednak z dużo lepszym stosunkiem mięsa do buły niż normalny.

Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 - pljeskavica na placku
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 – pljeskavica na placku

Całość uzupełniają młode ziemniaczki w maśle i sałata szopska ze słonym serem Sirene. Dałem rade pokonać to danie, ale nie było łatwo (700g).

Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 - sałata szopska
Restauracja Munja Warszawa, Grzybowska 43 – sałata szopska

Spróbowałem też białego wina domowego – wytrawne, ale łagodne, o lekko cytrusowych tonach.

W restauracji tej była tez grupa moich znajomych kulinarnych i wyszli z pełnym zadowoleniem. Ja niewątpliwie chciałbym spróbować jeszcze wielu pozycji z menu np. risotto albo makaron z owocami morza, deskę wędlin, kałamarnice, musakę…

Restauracja Papavero, ul. 3 Maja 46, Poznań

Wykwintna restauracja, z dbałością o szczegóły, z lekkim mieszanym uczuciem…. Dziś miałem okazję skosztowania bardzo zachęcającej restauracji, w której na wiele dań miałem ochotę. Znalazłem ją dość przypadkowo w internecie szukając miejsca na służbowe spotkanie..

Przede wszystkim trzeba powiedzieć,że na talerzu jest widoczna dbałość o surowiec, wykonanie, szczegóły, wygląd. Jest naprawdę pięknie.

http://www.papavero.poznan.pl

Wystrój

Trudno mi zrozumieć koncepcję restauracji. Po nazwie i trochę wystroju wydaje się,że to włoska- ale zarówno wygląd, jak i karta jest niezbyt włoska…

Lokal ma wystrój w stylu włoskim (nie jest to niespodzianką…), ale bez przeładowania. Nie jest to ten stopień „włoskości” co w Alexandrze… (cudzysłów nieprzypadkowy). Trochę wiejsko, trochę sielsko,ale szczerze mówiąc… lekko kiczowato. Może na moje wrażenie miały wpływ walentynkowe słodko-sercowe ozdoby. Generalnie ciężko tam znaleźć np. autentyczne włoskie artefakty…

Muzyka – standardy w stylu Sinatry… to chyba nie z Italii? Konia z rzędem temu, kto się w tym połapie.

Obsługa

Obsługiwało dwóch kelnerów, generalnie dobrze poinformowanych i potrafiących doradzić. Byłem w restauracji 3 godziny. Przez ten czas przewinęło się w sumie 10 gości… Od mojego przyjścia i podania karty upłynęło 15 min,w których nic się nie stało oprócz podania herbaty… ale jak już zaczepiłem kelnera to przyjął zamówienie. Pod koniec też trzeba było ścigać pana, żeby zapłacić. Poza tym nie można się przyczepić. Po zamówieniu digestifu, którego okazało się nie być dostałem inny – na koszt firmy (pierwszy raz kosztowałem Fernet-Branca, który widziałem wiele razy,ale jakoś mnie nie kusiło spróbować – polecam !!) . W sumie – aspiracje kuchni nie do końca zgadzają się z wystrojem i czujnością obsługi…

Jedzenie

Czekadełko

Miniaturowe bułeczki, ciepłe, do tego masło ziołowo-czosnkowe i smalec. Całkiem przyzwoite.

Przystawka

Tradycyjny befsztyk tatarski z polędwicy wołowej z ogórkiem, cebulą, marynowanymi pieczarkami i filetami anchois

Całe wieki nie jadłem tatara. Ostatnio jak zobaczyłem polędwice wołową w sklepie to nie dość,że nie była zbyt świeża to kosztowała 97 zł/kg… Nadarzyła się zatem okazja. Świeża (mam nadzieję) polędwica, zmielona w maszynce, do tego żółtko, ładnie ułożone anchovies, na tym czarna oliwka, pięknie, drobniutko posiekany ogórek i cebula. Wszystko ułożone w formę gwiazdy z towarzyszeniem papryki czerwonej i marynowanych pieczarek. Zdobione natką pietruszki i gałązkami tymianku. Bardzo efektownie wygląda. Na życzenie podają maggi. Naprawdę miło popatrzeć.

Jeśli chodzi o smak to cóż… surowe mięso jest w smaku neutralne. Z dodatków najbardziej smakował mi ogórek, reszta była OK, z wyjątkiem cebuli – była piekielnie ostra w smaku, więc była jedyną rzeczą,,która została na talerzu. Na plus trzeba dodać,że czekadełko nie zostało sprzątnięte aż do deseru, więc można było sobie dołączyć je do przystawki. Moi koledzy jedli wątróbkę, która wyglądała bajecznie – na żółtych  talerzach…

Danie główne
Pieczony filet z gęsi macerowany Guinnessem i ziołami, podany z ciepłą sałatką ziemniaczaną skrapianą dipem na bazie piwa typu lager

Jak przy takim opisie nie pobudzić wyobraźni…

Znowu pięknie podane danie. Dip w małej kokilce. Tu przychodzi to mieszane uczucie, o którym pisałem na początku. Guiness trudno było wyczuć, chyba,że w kolorze -więc… chyba stracone pieniądze restauratora. Gęsia pierś była apetycznie wypieczona, włókna trochę ciężko się kroiły, ale powiedzmy że to normalne, Piękny kolor. W smaku… bez wyrazu, jakby zabrakło przypraw, nawet pieprzu. Sałatka ziemniaczana to ciekawy pomysł – ładnie posiekany szczypiorek. W stylu niemieckim, tyle że ziemniaki grubiej pokrojone. Ale w smaku… to nie był niemiecki vinegret, w zasadzie było tylko czuć ogórki konserwowe. Szkoda. Nie wyczuwam jaki jest pomysł na to danie. Najlepszy z tego wszystkiego był „dip”, sos właściwie- z delikatnym,ale wyraźnym smakiem. Moi koledzy jedli typowo poznańską kaczkę z pyzami i modrą kapustą. Wyglądała pięknie, było to prawie pół kaczki….

Pieczony filet z gęsi macerowany Guinnessem

Pieczony filet z gęsi macerowany Guinnessem

Deser

Creme brulee

Ups! w internetowym menu jest literówka :). Tym razem oprócz pięknego wyglądu również cudowny smak i konsystencja. Karmel na wierzchu, pod spodem waniliowy, półpłynny krem (co nie zawsze się udaje…). Nic dodać nic ująć. Dodatki na talerzu : filecik z pomarańczy, melon i grapefruit wraz z malinowym coulis do smaku wiele nie wnoszą,ale zdobią. Brawa dla Pana Sebastiana Kaczmarka.

Creme brulee

Creme brulee

Podsumowując…

Do kompletu wrażeń należy dodać, że piliśmy włoskie, absolutnie zjawiskowe wino- delikatne, wyważone, wytrawne, a jednocześnie nie zakłócające delikatnego smaku potraw. Obiecuję dowiedzieć się jak się nazywało, bowiem nie ma zdaje się go w internetowej karcie win. Na koniec „od firmy: zaserwowano nam własnej roboty limoncello – cytrynowo-limonkowe. Pomimo, że przypadło nam średnio do gustu- było zbyt słodkie – to godna pochwalenia inicjatywa- podawanie własnych nalewek… brawo Panie Sebastianie.

Lokal z wyższej półki cenowej. Spokojnie można zaprosić tam gości, choć ja bym lepiej czuł się w wystroju,który dorównuje działom sztuki, które są na talerzu. Zawartość menu i przede wszystkim sposób podania robi wrażenie. Jeśli chodzi o smak … to nie mam jednoznacznego zdania- moim zdaniem wygląd przewyższa smak. Niemniej jednak intryguje mnie nadal łosoś zawijany w nori (kiedyś próbowałem to zrobić sam i mi nie wyszło…), polędwica z foie gras i sarnina… Mam nadzieję tam zawitać, żeby spróbować innych pozycji menu. Wtedy uzupełnię tę recenzję o inne wrażenia…